niedziela, 26 kwietnia 2009

Dwie przełecze, dwa beskidy... 110+19 km

opisać to czuje po przejechaniu trasy Jeziorzany >> Wadowice >> Żywiec >> Wisła, radość, szczęście... ale o dziwo nie jestem zmęczony. Czyżby codzienne pokonywanie ok 40 km do pracy na rowerze zaczyna przynosić efekty... wygląda na to że tak.
Poniżej mapa wycieczki. Warunki dla tej wycieczki były genialne, wiatr wschodni, temperatura ok 15st, słońce.. Lepszych warunków nie mogłem sobie wyobrazić.

Rano gdy się budziłem nie miałem ochoty, czułem się zmęczony, ale co mnie czekało gdybym został w domu zapewne cały dzień spędzony na sprzątaniu i przysłowiowym nudzeniu się w domu. Plan jaki snułem kilka dni wcześniej czyli wycieczka do Żywca, i może do Wisły wydawał mi się wręcz nierealny do zrealizowania. Dlatego też bez pośpiechu wyruszyłem w drogę ok 8:45, co było bardzo dużym opóźnieniem do planowanej godziny wyjazdu czyli 7:00. Plan jechać do Żywca, będzie źle wrócę wcześniej.
Wycieczkę jak zawsze rozpocząłem w Jeziorzanach, pierwsza przerwa prom w Czernichowie, następnie kierunek Wadowice, Andrychów i Żywiec. I właśnie już tutaj bardzo się zdziwiłem faktem że bez najmniejszych problemów pokonałem tą trasę do Targanic gdzie zrobiłem planowe zakupy, i uzupełniłem napoje. Pamiętam gdy w sierpniu ubiegłego roku męczyłem się strasznie już do tego miejsca, a tym razem bez problemu. Wręcz bez wysiłku. Ale wtedy padała mżawka i było pierońsko zimno, teraz zupełnie coś innego dwa, mój nie profesjonalny strój który trzymał ciepło sprawiał że nie marzłem.
Po przejechaniu 45 km rozpoczęła się powolna na początku wspinaczka w kierunku przełęczy Kocierskiej.
46,5km - mijam grupę rowerzystów, którzy pod ostatnim na tej drodze przed przełęczą Kucierską dokonują zakupów, jestem pewny że jeszcze ich spotkam, zapewne jak ja wybierają się w Beskid Mały.
47,0km - koniec zabawy, rozpoczyna się podjazd, zmiana biegów, weryfikacja czy wymiana napędu była słuszna.
48,2km - gorąco, kilku minutowa przerwa spowodowana zmianą stroju, używam dopalacza w postaci musującej tabletki rozpuszczonej w wodzie mineralnej. Picie samej wody spowoduje że od razu ją wypocę, a co gorsze spowoduje tylko wypłukanie jeszcze większej ilości minerałów z organizmu. Mijani rowerzyści, wyprzedzają mnie w ilości 3 osób, szybko z ogromną wolą walki jadą w kierunku Żywca.
49,1km - najpiękniejsze miejsce widokowe na trasie. Widok doliny Wisły jest zawsze dla mnie oszałamiający, przez tak nagłą zmianę charakteru krajobrazu. Powoli, ok 8 km/g na najwolniejszym przełożeniu cały czas jadę...
ok 50km - doganiam jednego z trójki, wyraźnie opada z sił, jedzie całą szerokością drogi, w pewnym momencie widzę że schodzi z roweru. Dokładnie w tym samym miejscu ja poddałem się gdy byłem tutaj pierwszy raz.. teraz jadę, powoli do góry w rytm muzyki płynącej z MP3.
50,7km - znaki mówiące o przełęczy, faktycznie tu mijam przełęcz, ale droga po dość ostrym skręcie pnie się jeszcze do góry.
51,2km - najwyższe miejsce, teraz czeka mnie tylko zjazd do kotliny Żywieckiej, i Żywca, widzę grupę rowerzystów, odpoczywają w pierwszym momencie myślą że jestem ich zaginionym kolegą, ale on został mocno w tyle. Ja osiągnąłem pierwszy sukces tego dnia, bez schodzenia z roweru podjechałem na przełęcz i pokonałem ją. Teraz najgorsza część - zjazd. Ostatnio zrobiłem w tym miejscu głupotę rozpędzałem się a następnie długo i ostro hamowałem. Powodowało to bardzo gwałtowne i szybkie nagrzanie się rawek, które w wyniku temperatury odkształciły się - geometria tylnego koła była w stanie opłakanym. Aby sytuacja się nie powtórzyła hamuje krótko mocno tuż przed kolejnymi załamaniami się drogi. Takie działanie przynosi oczekiwany rezultat w bardzo szybkim tempie zjeżdżam a rawki tylko trochę się nagrzewają.
55km - koniec drogi przez przełęcz, od tej pory już normalna droga, zjazd kończy się kilkoma bardzo niebezpiecznymi dziurami, wręcz wyrwami w asfalcie. Teraz pozostaje tylko pedałować w szybkim tempie wykorzystując fakt że cały czas mam z góry. Przez chwile myślę nad przerwą, bo duża prędkość powoduje że temperatura otoczenia jest dla mnie bardzo niska... jest mi pierońsko zimno... Nie czas jest dobry, niema co przesadzać. Nie minęło jeszcze 3 godzin jazdy, a jestem już po pokonaniu Beskidu.
61km, 3:00 godz. - właśnie mijam znak informacyjne że znajduje się w administracyjnych granicach miasta Żywca. Tylko 3 godziny, chyba szybciej niż pociąg z Krakowa Głównego przez Suchą Beskidzką... jest tuż przed 12. Chyba mi się uda dziś pojechać do Wisły, przez przełęcz Salmopolską
68km - centrum Żywca, chciałem jak zawsze przejechać przez centrum Żywca. Tym razem trafiam na kolumnę wszystkich możliwych pojazdów straży pożarnej z powiatu Żywieckiego, jakaś parada, sami zobaczcie, opisać odgłosu przejeżdżających pojazdów straży pożarnej trudno opisać, gdy całe ciało odczuwa wibrację wynikającą z wycia wszystkich możliwych syren na samochodach...

Po chwili przejeżdżam rynek w Żywcu, mijam "Stary Zamek", teraz to też chyba siedziba urzędu stanu cywilnego - mijam jakiś weselników, wjeżdżam na teren pięknego parku Pałacu Hasburgów.. Tam na trawniku robię sobie pierwszą dłuższą przerwę, jest 12:20.
Po kilkunastu minutach postanawiam... jadę dalej... Piękna pogoda, piękny park, gdzieś tam przemyka młoda para która właśnie tutaj spędza pierwsze chwile po ceremonii.. robiąc jak ja zdjęcia. Sielanka.
Kolejne kilometry to jazda drogą krajową wśród nie zliczonej ilości aut.. Jednak jazda nią jest o tyle przyjemna że kierowcy chyba już przyzwyczajeni do rowerzystów, nie śpieszą się aż tak. Ja na uszach mam swoją muzykę, tym razem słucham muzyki zespołu Kombi, z płyty D.A.N.C.E.... Dzięki temu że są to remiksy dość dobrze wpływają na utrzymanie rytmu jazdy na rowerze.
85,5 km - Rondo Buczkowice, tak naprawdę od tego miejsca zaczyna się bardzo powolny, delikatny podjazd do Szczyrku. Bardzo nie lubię takich dróg. Bardzo mnie męczą, ale w tym wypadku wyjątkowo dobry asfalt - równy, bez łatania - smarkania. Wjeżdżając w Beskid Śląski wiatr ucichł - pogoda idealna.
85 km - Szczyrk, nie zrobił na mnie wrażenia, w sumie dość szybko wjechałem do niego. Główna ulica szeroka, doskonała na parking. Centrum przypadło dokładnie na 85km gdzie zrobiłem postój na obiad.. niestety nie polecam tamtejszy kuchni, restauracji - za 8zł zjadłem najgorszego kebaba.. coś co mogę określić mianem: kajzerka z kawałkiem kurczaka... Cóż. Po krótkiej przerwie rozpoczynam wspinaczkę... ku przełęczy.
91,5 km - dość, nie mam siły, co ja tutaj robię... po co ja to robię. jak to jest możliwe że naciskam na pedał i nic... zaczynam się chwiać.. nie będę narażał się a przede wszystkim kierowców.. na wysokości kościoła EA w Szczyrku schodzę z roweru. Od tego miejsca idę już żółtym szlakiem. Nie wiem czy to jest dobry pomysł ale... będę szybko, dwa droga jest kręta a ja nie będę nikomu przeszkadzał na drodze. Cóż nie zawsze można osiągnąć wszystkiego. Przecież tak przejechał bez schodzenia z roweru prawie 68 km, w tym przejeżdżając Beskid Mały. Ale nie zdawałem sobie sprawy z tego że ten skrót turystyczny będzie dla mnie naprawdę wyczynem. Okey, może z plecakiem, idąc szlak jest prosty, ale mając z sobą rower trekingowy z osprzętem + plecaki ok. 25kg... no po prostu dramat. Chyba tak wyglądała droga krzyżowa... Jest niemiłosiernie gorąco, słońce świeci, gdzieniegdzie jest jeszcze śnieg... brrrr.. idę około 10metrów na 2-3minuty. Dramat. Po około 20 minutach dochodzę już do drogi którą mógłbym spokojnie wyjechać już na samą przełęcz.. Nie nie mam siły.
93,5 km - Przełęcz Salmopolska - Jestem. Dotarłem. Ale pogoda, ale jestem zmęczony, gdzie tu mogę gdzieś usiąść i odpocząć... jedyne co pamiętam z tamtej chwili. Jestem wykończony, wymęczony, szczęśliwy.. Stojąc i próbując zrobić kilka zdjęć jestem świadkiem bardzo ciekawego zjawiska - wiru powietrznego. Zjawisko dość interesujące i gwałtowne, wir powstał w czasie nie wielkiego wiatru na skraju przełęczy, trwał może 45 sekund ale zrobił na wszystkich duże wrażenie. Szczególnie na dwójce spacerowiczów którzy znaleźli się na drodze wiru. Na jego przebieg miał również wpływ wzrost temperatury, który już od jakiegoś czasu odczuwałem. Tak słońce prażyło. Wir przetoczył się z nad leśnej polany, zabierając z sobą różnego rodzaju liście, małe gałązki przenosząc je gwałtownie jakieś 200metrów dalej, cały czas wirując... Osobiście nie chciałbym się znaleźć na drodze takiego wiru, kurzu miałem już dziś dość.
Tuż obok jednej z "restauracji", "karcz" znalazłem kawałek ławki na której nie przeszkadzałbym nikomu, cóż mam już za sobą ponad 90 km, więc mój wygląd pozostawia wiele do życzenia. Ta chwila odpoczynku upływa na rozmowach telefonicznych z znajomymi, rodzina. Po kilku minutach dosiadają się do mnie dwaj rowerzyści, ich sprzęt.. wow.. widziałem tylko w katalogach, ramy węglowe, bardzo drogi osprzęt.. Wyglądałem przy nich jak dziecko ulicy. Coś do mnie zagadali.. że trzeba było jechać samochodem to bym się tak nie zmęczył... I to był moment gdy mnie zagotowało. Dwóch pajaców którzy myślą że zrobili coś że sobie rower kupili i przejechali 10km. Odpowiedziałem, Może i warto byłoby, ale ja dziś już przejechałem 90km - mówiąc to spojrzałem na GPS, i odnalazłem odpowiednią liczbę na wyświetlaczu - więc no jestem troszkę zmęczony, cóż przejazd przez Beskid Mały jest męcząca... Szczególnie gdy ma się w planie jeszcze pojawienie się tutaj, z Krakowa. A Panowie skąd jadą?? - zapytałem z nie ukrywaną radością na sam zmieniający się wygląd twarzy "rowerzysty" który jak mi po chwili wyjaśnił oni z Wisły przyjechali. Kilka celnych pytań i wyszło że i owszem z Wisły, ale maksymalnie podjechali 300m pod górę... Ehh.. pajace, kupili rowery na kilkanaście tysięcy, parę setek dali na ubiory i myślą że już z nich są rowerzyści. Osobiście uważam że należy podchodzić do kolegów i koleżanek na rowerach z szacunkiem, bo jak się sam wielokrotnie przekonałem, czasem te 10 km mogą być bardziej cenne niż moje 100km...
Kolejne kilometry mijały bardzo szybko... zjazd do Wisły odbyłem w kilkanaście minut, średnia prędkość zdecydowanie z wrosła, a zimno ochłodziło mnie po morderczym podjeździe pod przełęcz.
Wisła.. piękne miasteczko, z małym ale jak malowniczym deptakiem... Tak tego wieczoru byłem największą atrakcją turystyczną... ciemna koszulka i ślady z potu, opalenizna.. obraz nędzy i rozpaczy... Mając na uwadze wzrok wszystkich możliwych przechodniów szybko udałem się na dworzec kolejowy - Wisła Uzdrowisko.
Zero ludzi, zero problemu. Kilka pamiątkowych fotek, telefon do przyjaciela, i godzinne oczekiwanie na pociąg relacji Wisła <> Katowice, a następnie przesiadka w TLK który dowiezie mnie ok 21:20 do Krakowa.
Na dworcu w Krakowie pozostało mi już tylko przejechać moje ostatnie 19 km które dzieli mój dom od dworca. W sumie po prawie trzy godzinnej przerwie, gdzie odpoczywałem w pociągu... przejechanie jeszcze tych 19 km było niczym.

Trasa rowerowa 163367 - powered by Bikemap 

środa, 22 kwietnia 2009

mała śrubka... a 60km

no tak czasem tak bywa że mała rzecz i cieczy, czasem mała rzecz i wielki problem...
Niestety to ta druga opcja mnie dopadła... Po przejechaniu około 60 km od ostatniego serwisu, jadąc do domu miałem okazje zapoznać się dość dokładnie z budową siodełka w moim rowerze.

Okazja była dość banalna.. urwanie, pękniecie śruby która mocuje siodełko z amortyzatorem...

dobrze że wydarzyło się to ok 3 km przed domem a nie 30... bo zdecydowanie bym nie dojechał.

***
kupienie odpowiedniej śruby okazało się strasznie problematyczne... i w sumie udało mi się coś ubłagać w serwisie rowerowym, ale zdecydowanie muszę szukać innej... albo jak wszędzie podkreślano kupić nowe siedzisko.. no dramacik.

wtorek, 21 kwietnia 2009

I po naprawie..

I w ciągu nie spełnia pół dnia, rower już mnie cieszy.
Wymiana, obsługa, jeszcze bardziej.

Wymieniłem następujące podzespoły:
*mechanizm Korby Alivio M410
*wkład suport UN54
*łańcuch SRAM PC49POWER
*kaseta HG-50 DeOre 9rzędowa.

kosz: 347zł.

po przejechaniu jedno oczko łańcucha jest zatarte...
wysmarowałem wszystko smarem.. zobacze co będzie działo się jutro gdy przejade się do pracy rowerem, jeśli problem z łańcuchem nie ustąpi będzie konieczność odwiedzenia serwisu..

Ale może się wyrobi, gdy przejadę 40km.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Rower - serwis

I po raz drugi w tym rower ląduje w serwisie.

Za pierwszym razem był w serwisie sklepu w jakim kupiłem, na początku marca. Jedyne co mogli zrobić z powodu braków części zamiennych, to naprawa koła - centrowanie. Nie powiem zostało zrobione. Nie ukrywam byłem zadowolony. Ale czas i słowność.. No nawet ja się bardziej o klienta staram dbać... Najwyraźniej komuś z szefostwa tych ludzi w Krakowie nie zależy. I po kilku dniach informowania mnie że nadal nie mają części.. Zmieniam serwis rowerowy.

Niestety nie mogłem wymienić łańcucha.. Niestety zemściło się to na mnie gdy w Poniedziałek Wielkanocny wracałem do domu, i przez zużyty łańcuch który opadł z korbowodu... powyginałem jedno z kół zębatych... wrrr.. cóż. Życie teraz muszę wymienić korbowód. Przy wizycie w serwisie okazało się że korba jaką posiadałem w rowerze jest dość dziwna... musi być dokonana wymiana pełna, bo konstrukcja nie przewiduje wymiany samych tarcz.. tylko całość.. decyzja. Wymiana wszystkiego. I tak orginalne Korby: Truvativ Isoflow, 48-36-26 z., ma zastąpić ... (uzupełnię później). wymiana łańcucha wraz z kasetą tylnią.

Budżet naprawy 400zł. Hmm liczę że uda się w tej kwocie zmieścić.
Mam się przekonać w ciągu maksymalnie dwóch dni.

czwartek, 16 kwietnia 2009

!!! ZMIANA ADRESU !!!

Dotychczasowa zawartość strony www.daniec.info - linki meteorologiczne są obecnie dostępne pod adresem:

http://www.daniec.net

wtorek, 14 kwietnia 2009

Awaria roweru

I tak się kończy obchodzenie pierwszego roku korzystania z roweru Kelly Walker.
Korba do wymiany, nie wytrzymuje. Wyłamana najmniejsza tarcza... teoretycznie coś takiego nie powinno się zdarzyć... Niestety Ten rower ma jedną wadę. Gdy spadnie łańcuch bardzo szybko klinuje się z korbowodem.. A ja właśnie w takim momencie dałem całą naprzód wyjeżdżając na nasyp po redukcji biegu z dużej prędkości.. Efekt można oglądać na załączonym obrazku.
Niestety moje wyjazdy przejazdy są dość uciążliwe dla całego mechanizmu, a zasada wymiany podmianki łańcucha rowerowego co 1500-2000 km jest jak najbardziej słuszna. W czasie naprawy będzie trzeba zaopatrzyć się dodatkowy łańcuch aby tym razem korbowód wytrzymał więcej...

zapewne już nie długo do wymiany będzie też kaseta...

cóż... rower rzecz zdecydowanie nie niezniszczalna.

teraz tylko oczekiwanie na serwis rowerowy...

sobota, 11 kwietnia 2009

Rocznicówka..

Już rok, a dokładniej jutro 12 kwietnia mija rok jak mam rower, w tym czasie przejechałem ok 8000km dużo czy mało hmm nie odczułem tego nawet.

Pierwotnym celem wycieczki miał być Oświęcim, z którego miałem wrócić pociągiem osobowym ok 15:30. Jednak to oznaczałoby to że musiałbym bardzo dużo czasu poświęcić w tym dniu na wycieczkę rowerową... a dziś Wielka Sobota. Tak święta Wielkanocne tradycja noszenia koszyczka z święconką to chyba najczęstsze wspomnie z tego okresu. Jadąc w kierunku Kamienia mijałem bardzo wiele osób które właśnie o tej porze wybrało się na poświęcenie jedzenia. Jedno co mogę powiedzieć to to że większości byli to rodzice z małymi dziećmi lub osoby starsze. Wyglądało to tak jak całe okolenie 30, 40 latków zapomniało o tej tradycji... Cóż tradycja bardzo ważnym elementem wiary Kościoła Katolickiego.

Pogoda doskonała, słońce niewiele aut na drodze... nawet wiatru jakoś tak dziwnie niema. Jednym słowem wymarzona pogoda na wypad rowerowy.
Pierwszym punktem wycieczki miał być most kolejowy w Okleśnej. Jest to most na starej nie czynnej w całości drodze żelaznej z Sułkowic do Trzebini, przez Alwernię. Obecnie tylko część trasy jest użytkowana przez Zakłady Chemiczne w Alwerni. Ruch pasażerski już dawno nie jest realizowany, pomimo że w dość dobrym stanie są jeszcze budynki stacyjne, można znaleźć nawet stare tablice informujące o tym fakcie. Z stacji kolejowej gdzie istniały dwa perony, i min 1 tor boczny nic nie pozostało... pozostał jeden tor prowadzący w stronę zakładów chemicznych. Owszem można przejść się po starym peronie, ale widok dla miłośnika kolei jest opłakany.. a mogły tedy jeździć pociągi pasażerskie które pewnie i bezpiecznie dowoziłyby ludzi do Oświęcimia czy Trzebini... cóż.
Tym razem szyna kolejowa posłużyła mojemu rowerowi.. najprostszy sposób prowadzenia go po podkładach kolejowych. Idąc w ten sposób ok pół kilometra dochodzę do mostu.
Tuż koło mostu znajdują się ruiny jakiś budynków. Są to pozostałości strażnicy austriackiej z 1905r, tym razem postanowiłem ją zwiedzić i zrobić kilka zdjęć. W czasie robienia zdjęć zauważyłem że ruiny nie są opustoszałe.. Mieszkają tam zaskrońce, lub coś wężowatego. Zasadniczo gdy im się nie przeszkadza, uciekają, ale powiem szczerze że są dość szybkie co sprawia że zwiedzanie zakończyłem dość szybko. Przejście przez most, mimo informacji że jest niedozwolone nie robiło mi rok wcześniej żadnego problemu. Teraz jest inaczej. W końcu odczuwam wiatr, a na tak dość już nie remontowanej budowli... hmm.. nie miłe uczucie gdy widzę że belki betonowe które są ułożone na moście są z 1964 roku. Ktoś 45 lat temu patykiem w świeżym betonie napisał taką datę... wydaje mi się że od tamtego czasu most ten nie był już remontowany. A szkoda mógłby stanowić świetną przeprawę przez Wisłę.. przecież są mosty drogowo - kolejowe.. czemu ten nie może zmienić swojej funkcji... Tylko z roku na rok popada w coraz to gorszy stan techniczny.

Kolejne kilometry pokonałem w sposób szybki i ... i wiem już będę miał strasznie ciężko w drugą stronę, wieje bardzo silny wiatr wschodni, który dotychczas był prawie nie odczuwalny, gdyż jechałem w nim. Hmm..

Jadąc tak nagle zauważyłem schody prowadzące przez wał, i dobrze mi znaną skrzynkę mieszczącą w sobie automatyczną stację pomiarową stanu wody, czyli elektroniczny wodowskaz. GPS w skazuje że jestem tuż tuż przy ujściu Skawy do Wisły, idąc w stronę Wisły zgodnie z normalnymi łatami wodowskazowymi w oddali widzę znak zakazu wpływania statkami.. i małą informację "SKAWA". Więc jestem tuż tuż śluzy, stopnia wodnego w Smolicach. Po zrobieniu kilku zdjęć, które miały za zadanie uchwycenie maksymalnego stanu wody na wodowskazie w czasie ostatnich wezbrań, ruszyłem w dalszą drogę w stronę Zatoru.

Ujście górskiej rzeki jaką bez wątpienia jest Skawa jest intensywnie eksploatowane górniczo, gdyż znajdują się tutaj duże obszary deponowania materiału wleczonego przez tą rzekę z Beskidów. Jeden z takich zakładów mija się jadąc z Smolic w kierunku Zator-a. Część terenów byłej kopali odkrywkowej jest bardzo ładnie zrewitalizowana i stanowić będzie doskonały teren wypoczynkowy nad pięknymi jeziorkami..

Moja droga biegnie cały czas od przejechania mostu w Okleśnej, Wiślaną Trasą Rowerową. Bardzo dobrze oznakowana droga bardzo szybko doprowadza mnie przez kładkę na Skawie, do drogi wojewódzkiej 781 w miejscowości Podolsze.

Po kilku minutach dojeżdżam do wspomnianego wyżej stopnia wodnego w Smolicach. Kilka zdjęć i rozpoczynam powolny powrót do domu. Odpuszczam sobie Oświęcim, następnym razem. Pogoda piękna, ale wzmagający się wiatr jest zimny, nie ściągam polara, coraz bardziej mi przeszkadza, a jadę do niego prostopadle.. co będzie gdy w Babicach zmienię kierunek i będę jechał pod wiatr... Niedługo przekonał się że jazda pod wiatr to coś najgorszego na świecie.. Droga wojewódzka 780dała mi się poznać z urozmaiconej jezdni... jakoś tej drogi chwilami jest straszna.. dziura, dziura.. i jeszcze raz dziura, do tego albo z górki albo pod górkę, długie męczące podjazdy, proste równe odcinki tej drogi poprowadzone wierzchowiną doprowadzają mnie do skraju wydolności.. Jeszcze nigdy nie było tak abym zwalniał jadąc z dużej góry. Nawet w czasie zjazdu w dół muszę pedałować bo inaczej prędkość spada, a nie jest ona wysoka tylko 25km/g.. dość po przejechaniu ok. 10 km.. mam dość jak najszybciej zjechać z tej drogi.. I się udało znaleźć drogę powrotną do domu przez Przeginie Narodową i Czernichów... Nawet nie wiedziałem jak bardzo mogą różnić się warunki dla rowerzysty pomiędzy drogą a lasem aż do tej chwili.. Jazda w lesie jest przyjemnością. Każdemu to polecam ;)))

niedziela, 5 kwietnia 2009

Pierwsza Setka,

YES, YES, YES...
udało mi się pierwsza setka, w sumie nie planowana, ale jak już jest jest fajnie.
W sumie miała być wycieczka na rowerze tak na 4-5 godzin.. cóż była na 8,5 godziny.. spaliłem ponad 7500 cal... (wg pulsometru). Cel był prosty nigdy jeszcze nie jeździłem na północ od Liszek... W sumie mieszkam w bardzo dobrym miejscu jeśli chodzi o wypady rowerowe do ciekawych miejsc, trzeba skorzystać. Pierwszym celem podróży była dolina Mnikowska. Coś pięknego coś cudownego... ale start z pobliskich Balic spowodował że czar prysną. Huk nie wyobrażalny. Miejsce na spacer jak najbardziej polecane. Kolejne kilometry to nic innego jak przejazd przez lasy.. Hmm... ale nudno.Dojeżdżając do Tenczynka, tam gdzie kończy się Las Zwierzyniecki pojawił się brama. Brama Zwierzyniecka która jest jedynym śladem zwierzyńca jaki znajdował się tutaj w XIXw. Bardzo ciekawa budowla, szczególnie wykończenia postaci figur zwierząt. Dla mnie ta brama to początek.. Wjazd do rowy krzeszowickiego, a następnie wyjazd na wierzchowinę.. dolinkami. Niema jak piękna pogoda. Przejazd przez Krzeszowice był szybki. Nie ukrywam że otoczenie dworca kolejowego bardzo mnie zainteresowało, budynki, układ ich, wygląd.. Bardzo ciekawe miejsce.. Z pewnością będzie trzeba poznać historię tego miejsca, tych budynków. W Krzeszowicach zatrzymałem się tylko tuż koło Głównego Zdroju, zorientowałem się w drodze, co i jak dalej... i jazda dalej.. Kierunek jazdy ustaliłem na Paczółtowice, jadąc w górę doliną Eliaszówki. Po drodze mijam Klasztor w Czernej, i Diabelski Most który jak zawsze robi duże wrażenie. Powolnie mozolnie dojechałem do planowego przystanku. Po kilku minutach odpoczynku ruszyłem dalej w drogę, która prowadziła do urokliwej dolinki Racławki. Dokładnie w połowie tej doliny odnalazłem niebieski szlak rowerowy który miał mnie doprowadzić aż do Łazów, aż do Grodziska. nie ukrywam że przejazd Racławic, koło skały Markowej,do doliny Szklarki, koło sk. Brodło, i dalej w kierunku Łaz.. coś cudownego. Każdy powinien poznać te tereny. Ja miałem okazję na jakiś czas temu w czasie ćwiczeń z hydrologii, gdzie wędrowaliśmy żółtym szlakiem. Nie ukrywam że podróż niebieskim szlakiem była chyba najlepszym wyborem, dzięki niemu dodarłem do doliny Będkowskiej, oczywiście do górnej części... szybko przejechałem w górę doliny aby jak najszybciej dostać się do Grodziska. Niestety zmęczenie, i brak czasu spowodowało że nie pojechałem już zdobyć ten szczyt... kiedy indziej... Dotarłem do drogi krajowej Kraków - Olkusz, pomimo że jechałem cały czas do góry, nawet tego nie czułem... ach jak cudownie jest jechać po gładkim asfalcie.
Podróż w tak komfortowych warunkach zakończyłem przy dawnym kościele szpitalnym św. Jana Chrzciciela na "Gościńcu". W tym miejscu tak naprawdę zakończyłem wspinaczkę, teraz cały czas zjazd w dół w dolinę Sąspowską, a następnie do doliny Prądnika i Ojcowa. Tutaj znajduje się najmniejszy w polsce: Ojcowski Park Narodowy. Dla mnie Ojców jest bardzo ważny, on spowodował że podjąłem takie a nie inne decyzje w swoim życiu. To tutaj zobaczyłem pierwszą stację meteorologiczną. Było to 1995 roku, więc bbb. dawno. Uwielbiam gwar jaki panuje w Ojcowie. Ach ta architektura, pięknie. Cóż trzeba wracać do Krakowa... wycieczka udana ponad miar. jedno co pozostaje wybrać się kiedyś do Ojcowa aby przypomnieć sobie te wszystkie cudowne miejsca..

Powrót odbył się bez większych problemów, przez rynek krakowski, piekary do domu...
uff... 100 kilometr przejechałem w Ściejowicach.. byłem już nieziemsko zmęczony.
***
oto mapa z wycieczki: