opisać to czuje po przejechaniu trasy Jeziorzany >> Wadowice >> Żywiec >> Wisła, radość, szczęście... ale o dziwo nie jestem zmęczony. Czyżby codzienne pokonywanie ok 40 km do pracy na rowerze zaczyna przynosić efekty... wygląda na to że tak.
Poniżej mapa wycieczki. Warunki dla tej wycieczki były genialne, wiatr wschodni, temperatura ok 15st, słońce.. Lepszych warunków nie mogłem sobie wyobrazić.
Rano gdy się budziłem nie miałem ochoty, czułem się zmęczony, ale co mnie czekało gdybym został w domu zapewne cały dzień spędzony na sprzątaniu i przysłowiowym nudzeniu się w domu. Plan jaki snułem kilka dni wcześniej czyli wycieczka do Żywca, i może do Wisły wydawał mi się wręcz nierealny do zrealizowania. Dlatego też bez pośpiechu wyruszyłem w drogę ok 8:45, co było bardzo dużym opóźnieniem do planowanej godziny wyjazdu czyli 7:00. Plan jechać do Żywca, będzie źle wrócę wcześniej.
Wycieczkę jak zawsze rozpocząłem w Jeziorzanach, pierwsza przerwa prom w Czernichowie, następnie kierunek Wadowice, Andrychów i Żywiec. I właśnie już tutaj bardzo się zdziwiłem faktem że bez najmniejszych problemów pokonałem tą trasę do Targanic gdzie zrobiłem planowe zakupy, i uzupełniłem napoje. Pamiętam gdy w sierpniu ubiegłego roku męczyłem się strasznie już do tego miejsca, a tym razem bez problemu. Wręcz bez wysiłku. Ale wtedy padała mżawka i było pierońsko zimno, teraz zupełnie coś innego dwa, mój nie profesjonalny strój który trzymał ciepło sprawiał że nie marzłem.
Po przejechaniu 45 km rozpoczęła się powolna na początku wspinaczka w kierunku przełęczy Kocierskiej.
46,5km - mijam grupę rowerzystów, którzy pod ostatnim na tej drodze przed przełęczą Kucierską dokonują zakupów, jestem pewny że jeszcze ich spotkam, zapewne jak ja wybierają się w Beskid Mały.
47,0km - koniec zabawy, rozpoczyna się podjazd, zmiana biegów, weryfikacja czy wymiana napędu była słuszna.
48,2km - gorąco, kilku minutowa przerwa spowodowana zmianą stroju, używam dopalacza w postaci musującej tabletki rozpuszczonej w wodzie mineralnej. Picie samej wody spowoduje że od razu ją wypocę, a co gorsze spowoduje tylko wypłukanie jeszcze większej ilości minerałów z organizmu. Mijani rowerzyści, wyprzedzają mnie w ilości 3 osób, szybko z ogromną wolą walki jadą w kierunku Żywca.
49,1km - najpiękniejsze miejsce widokowe na trasie. Widok doliny Wisły jest zawsze dla mnie oszałamiający, przez tak nagłą zmianę charakteru krajobrazu. Powoli, ok 8 km/g na najwolniejszym przełożeniu cały czas jadę...
ok 50km - doganiam jednego z trójki, wyraźnie opada z sił, jedzie całą szerokością drogi, w pewnym momencie widzę że schodzi z roweru. Dokładnie w tym samym miejscu ja poddałem się gdy byłem tutaj pierwszy raz.. teraz jadę, powoli do góry w rytm muzyki płynącej z MP3.
50,7km - znaki mówiące o przełęczy, faktycznie tu mijam przełęcz, ale droga po dość ostrym skręcie pnie się jeszcze do góry.
51,2km - najwyższe miejsce, teraz czeka mnie tylko zjazd do kotliny Żywieckiej, i Żywca, widzę grupę rowerzystów, odpoczywają w pierwszym momencie myślą że jestem ich zaginionym kolegą, ale on został mocno w tyle. Ja osiągnąłem pierwszy sukces tego dnia, bez schodzenia z roweru podjechałem na przełęcz i pokonałem ją. Teraz najgorsza część - zjazd. Ostatnio zrobiłem w tym miejscu głupotę rozpędzałem się a następnie długo i ostro hamowałem. Powodowało to bardzo gwałtowne i szybkie nagrzanie się rawek, które w wyniku temperatury odkształciły się - geometria tylnego koła była w stanie opłakanym. Aby sytuacja się nie powtórzyła hamuje krótko mocno tuż przed kolejnymi załamaniami się drogi. Takie działanie przynosi oczekiwany rezultat w bardzo szybkim tempie zjeżdżam a rawki tylko trochę się nagrzewają.
55km - koniec drogi przez przełęcz, od tej pory już normalna droga, zjazd kończy się kilkoma bardzo niebezpiecznymi dziurami, wręcz wyrwami w asfalcie. Teraz pozostaje tylko pedałować w szybkim tempie wykorzystując fakt że cały czas mam z góry. Przez chwile myślę nad przerwą, bo duża prędkość powoduje że temperatura otoczenia jest dla mnie bardzo niska... jest mi pierońsko zimno... Nie czas jest dobry, niema co przesadzać. Nie minęło jeszcze 3 godzin jazdy, a jestem już po pokonaniu Beskidu.
61km, 3:00 godz. - właśnie mijam znak informacyjne że znajduje się w administracyjnych granicach miasta Żywca. Tylko 3 godziny, chyba szybciej niż pociąg z Krakowa Głównego przez Suchą Beskidzką... jest tuż przed 12. Chyba mi się uda dziś pojechać do Wisły, przez przełęcz Salmopolską
68km - centrum Żywca, chciałem jak zawsze przejechać przez centrum Żywca. Tym razem trafiam na kolumnę wszystkich możliwych pojazdów straży pożarnej z powiatu Żywieckiego, jakaś parada, sami zobaczcie, opisać odgłosu przejeżdżających pojazdów straży pożarnej trudno opisać, gdy całe ciało odczuwa wibrację wynikającą z wycia wszystkich możliwych syren na samochodach...
Po chwili przejeżdżam rynek w Żywcu, mijam "Stary Zamek", teraz to też chyba siedziba urzędu stanu cywilnego - mijam jakiś weselników, wjeżdżam na teren pięknego parku Pałacu Hasburgów.. Tam na trawniku robię sobie pierwszą dłuższą przerwę, jest 12:20.
Po kilkunastu minutach postanawiam... jadę dalej... Piękna pogoda, piękny park, gdzieś tam przemyka młoda para która właśnie tutaj spędza pierwsze chwile po ceremonii.. robiąc jak ja zdjęcia. Sielanka.
Kolejne kilometry to jazda drogą krajową wśród nie zliczonej ilości aut.. Jednak jazda nią jest o tyle przyjemna że kierowcy chyba już przyzwyczajeni do rowerzystów, nie śpieszą się aż tak. Ja na uszach mam swoją muzykę, tym razem słucham muzyki zespołu Kombi, z płyty D.A.N.C.E.... Dzięki temu że są to remiksy dość dobrze wpływają na utrzymanie rytmu jazdy na rowerze.
85,5 km - Rondo Buczkowice, tak naprawdę od tego miejsca zaczyna się bardzo powolny, delikatny podjazd do Szczyrku. Bardzo nie lubię takich dróg. Bardzo mnie męczą, ale w tym wypadku wyjątkowo dobry asfalt - równy, bez łatania - smarkania. Wjeżdżając w Beskid Śląski wiatr ucichł - pogoda idealna.
85 km - Szczyrk, nie zrobił na mnie wrażenia, w sumie dość szybko wjechałem do niego. Główna ulica szeroka, doskonała na parking. Centrum przypadło dokładnie na 85km gdzie zrobiłem postój na obiad.. niestety nie polecam tamtejszy kuchni, restauracji - za 8zł zjadłem najgorszego kebaba.. coś co mogę określić mianem: kajzerka z kawałkiem kurczaka... Cóż. Po krótkiej przerwie rozpoczynam wspinaczkę... ku przełęczy.
91,5 km - dość, nie mam siły, co ja tutaj robię... po co ja to robię. jak to jest możliwe że naciskam na pedał i nic... zaczynam się chwiać.. nie będę narażał się a przede wszystkim kierowców.. na wysokości kościoła EA w Szczyrku schodzę z roweru. Od tego miejsca idę już żółtym szlakiem. Nie wiem czy to jest dobry pomysł ale... będę szybko, dwa droga jest kręta a ja nie będę nikomu przeszkadzał na drodze. Cóż nie zawsze można osiągnąć wszystkiego. Przecież tak przejechał bez schodzenia z roweru prawie 68 km, w tym przejeżdżając Beskid Mały. Ale nie zdawałem sobie sprawy z tego że ten skrót turystyczny będzie dla mnie naprawdę wyczynem. Okey, może z plecakiem, idąc szlak jest prosty, ale mając z sobą rower trekingowy z osprzętem + plecaki ok. 25kg... no po prostu dramat. Chyba tak wyglądała droga krzyżowa... Jest niemiłosiernie gorąco, słońce świeci, gdzieniegdzie jest jeszcze śnieg... brrrr.. idę około 10metrów na 2-3minuty. Dramat. Po około 20 minutach dochodzę już do drogi którą mógłbym spokojnie wyjechać już na samą przełęcz.. Nie nie mam siły.
93,5 km - Przełęcz Salmopolska - Jestem. Dotarłem. Ale pogoda, ale jestem zmęczony, gdzie tu mogę gdzieś usiąść i odpocząć... jedyne co pamiętam z tamtej chwili. Jestem wykończony, wymęczony, szczęśliwy.. Stojąc i próbując zrobić kilka zdjęć jestem świadkiem bardzo ciekawego zjawiska - wiru powietrznego. Zjawisko dość interesujące i gwałtowne, wir powstał w czasie nie wielkiego wiatru na skraju przełęczy, trwał może 45 sekund ale zrobił na wszystkich duże wrażenie. Szczególnie na dwójce spacerowiczów którzy znaleźli się na drodze wiru. Na jego przebieg miał również wpływ wzrost temperatury, który już od jakiegoś czasu odczuwałem. Tak słońce prażyło. Wir przetoczył się z nad leśnej polany, zabierając z sobą różnego rodzaju liście, małe gałązki przenosząc je gwałtownie jakieś 200metrów dalej, cały czas wirując... Osobiście nie chciałbym się znaleźć na drodze takiego wiru, kurzu miałem już dziś dość.
Tuż obok jednej z "restauracji", "karcz" znalazłem kawałek ławki na której nie przeszkadzałbym nikomu, cóż mam już za sobą ponad 90 km, więc mój wygląd pozostawia wiele do życzenia. Ta chwila odpoczynku upływa na rozmowach telefonicznych z znajomymi, rodzina. Po kilku minutach dosiadają się do mnie dwaj rowerzyści, ich sprzęt.. wow.. widziałem tylko w katalogach, ramy węglowe, bardzo drogi osprzęt.. Wyglądałem przy nich jak dziecko ulicy. Coś do mnie zagadali.. że trzeba było jechać samochodem to bym się tak nie zmęczył... I to był moment gdy mnie zagotowało. Dwóch pajaców którzy myślą że zrobili coś że sobie rower kupili i przejechali 10km. Odpowiedziałem, Może i warto byłoby, ale ja dziś już przejechałem 90km - mówiąc to spojrzałem na GPS, i odnalazłem odpowiednią liczbę na wyświetlaczu - więc no jestem troszkę zmęczony, cóż przejazd przez Beskid Mały jest męcząca... Szczególnie gdy ma się w planie jeszcze pojawienie się tutaj, z Krakowa. A Panowie skąd jadą?? - zapytałem z nie ukrywaną radością na sam zmieniający się wygląd twarzy "rowerzysty" który jak mi po chwili wyjaśnił oni z Wisły przyjechali. Kilka celnych pytań i wyszło że i owszem z Wisły, ale maksymalnie podjechali 300m pod górę... Ehh.. pajace, kupili rowery na kilkanaście tysięcy, parę setek dali na ubiory i myślą że już z nich są rowerzyści. Osobiście uważam że należy podchodzić do kolegów i koleżanek na rowerach z szacunkiem, bo jak się sam wielokrotnie przekonałem, czasem te 10 km mogą być bardziej cenne niż moje 100km...
Kolejne kilometry mijały bardzo szybko... zjazd do Wisły odbyłem w kilkanaście minut, średnia prędkość zdecydowanie z wrosła, a zimno ochłodziło mnie po morderczym podjeździe pod przełęcz.
Wisła.. piękne miasteczko, z małym ale jak malowniczym deptakiem... Tak tego wieczoru byłem największą atrakcją turystyczną... ciemna koszulka i ślady z potu, opalenizna.. obraz nędzy i rozpaczy... Mając na uwadze wzrok wszystkich możliwych przechodniów szybko udałem się na dworzec kolejowy - Wisła Uzdrowisko.
Zero ludzi, zero problemu. Kilka pamiątkowych fotek, telefon do przyjaciela, i godzinne oczekiwanie na pociąg relacji Wisła <> Katowice, a następnie przesiadka w TLK który dowiezie mnie ok 21:20 do Krakowa.
Na dworcu w Krakowie pozostało mi już tylko przejechać moje ostatnie 19 km które dzieli mój dom od dworca. W sumie po prawie trzy godzinnej przerwie, gdzie odpoczywałem w pociągu... przejechanie jeszcze tych 19 km było niczym.